Zima w ARCHANGIELSKIEJ TAJDZE Walerian Wysocki Umilkł już w tajdze śpiew ptaszęcy, Z jezior błękitne znikły fale, Niebo szarzeje coraz więcej, A słońca już nie widać wcale. Codziennie wschodzi później, bledsze, Codziennie niżej płyną chmury, Drzewa kołyszą się na wietrze, A szum ich smutny i ponury... Przyrodę srogi mróz uwięził, Śnieg białą szatą okrył knieje, Tkwią pod nim ciężkie drzew gałęzie Do maja - kiedy znów stopnieje. Stanęły lodem wielkie rzeki, Bagna, ruczaje i jeziora. Tajga śpi, jak co roku, przez wieki Aż ją obudzi letnia pora. Zasypał śnieg traperskie chaty. Wokół trwa spokój nieprzerwany, Gdzieniegdzie tylko łoś rogaty Leniwie kroczy przez kurhany. W oddali nikle ognisk blaski, Słychać stłumione ludzkie głosy, Zgrzyt pił lub drzew zwalanych trzaski l nieustanne siekier ciosy. Stłumione śniegiem echo wraca, W bezkresie tajgi głos się gubi. Wre katorżnicza, ciężka praca, Pełnią ją polscy „Lesorubi". | |
|
|
|
|
|
|
|
|
|