Gdy obracam się
pośród postrzępionych łachów
Po izbie, gdzie się
w kontach czai nędzy brud,
Patrzę często z
ufnością przez okno na zachód,
A dreszcz trwogi
mną wstrząsa, gdy patrzę na wschód
Bo kiedy czas przesuwa przesmutne dni grudnia,
To na wschodzie
podnosi się tumanu wał,
Stonce wstaje
dopiero gdzieś koło południa
l tarczę
bezpromienną wysuwa znad skał.
W izbie ciemno i chłodno. Mróz maluje ściany,
Do walki z nim nie
starcza mi chęci ni sił.
Kulę słońca zasnuwa
śnieżny pył buranu,
Co krew tłoczy pod
czaszkę i ciśnie do żył
Lecz często, gdy dzień krótki zbliża się do
końca
l cicho pogwarzymy,
nim przyjdzie czas snów,
Prześliźnie się
przez szybę mały promyk słońca
l nadzieja z
zachodu napełnia mnie znów.