Sierociniec… - Barbara Janczura
- Oddaj szczeniaki do sierocińca, tu z nich nijakiego pożytku nie ma, a żreć chcą…- mówił nasz nadzorca, do naszej chorej na tyfus-mamy…
Nie miała wyjścia biedna, chodzić nie mogła, jeść nie było co, więc pięcioro nas dzieci sierociniec w „swoją opiekę” wziął…
- Do dziś we śnie budzę się z krzykiem, zlana potem- -znowu śnił mi się -sierociniec! Nie znaliśmy rosyjskiego, po polsku mówić nie wolno było. Karą było zamknięcie w komórce pełnej szczurów!
Zbyt przykre to wspomnienia, Nie, nie chcę o tym wspominać… Ale… Czas swoje jednak robi, i twarda, ostra szkoła!
Gdyśmy do matki wrócili, po prawie dwuletniej rozłące, Ojczysty język żeśmy kaleczyli, mówiąc do matki- w języku rosyjskim.
Krzyżyki- zawieszone przez matkę na szyi każdego z nas-dzieci- zniknęły! Dziwiło nas, że ich szuka- przecież Boga nie ma- tak w sierocińcu mówili! jest tylko Stalin- wielki wódz i- ojciec wszystkich ludzi…
- Tej chwili nigdy nie zapomnimy! Matka milczała długo, patrzyła na nas i, łzy pociekły po zabiedzonej twarzy, i szloch cichy z piersi się wyrywał, i matki słowa, które słyszymy do dziś:
Lepiej, żebyście zginęli razem ze mną z głodu, niż gdyby miano was wynarodowić, przeciwstawić Polsce i ojcu. Do sierocińca więcej nie pojedziecie!
Jeszcze wiele głodnych zim przecierpieliśmy.
Jeszcze wiele śmierci widzieliśmy.
Byliśmy razem Po 5 latach tzw. „wolnego osiedlenia w kazachskim stepie” do umiłowanej Polski Wróciliśmy!
|
|
|
|
|
|
|
|
|