Zsyłka-podróż na Syberię-Zdzisław Ostrowski
Był to rok czterdziesty pierwszy, Kiedy wiosna wita lato, Kiedy dzień już jest najdłuższy, Ale noc najkrótsza za to
W piątek w nocy tuż nad ranem Cały dom nasz otoczony. „Jam tu władcą, jam tu panem!” Wrzeszczy sołdat rozjuszony. „Wstawać! – krzyczy w swym języku –
I szykować się do drogi!” Tyle wrzasku, tyle krzyku W naszym domu, Boże Drogi!
Mama płacze, lamentuje, Nie wie wcale co się dzieje, Sołdat biega, pokrzykuje: „Paskareje, paskareje!”.
Ojciec milczy, pełen trwogi, Wszystko zbiera i pakuje, Już szykuje się do drogi, Żal i smutek w sercu czuje
Już furmanki podjeżdżają, Na nie wszystko się ładuje I sąsiedzi przybiegają, Każdy z ludzi nam współczuje
Znoszą wszystko, co kto może, Przeżywając żal i trwogę, Chociaż tym każdy pomoże Na daleką, ciężką drogę
Gdy furmanki odjeżdżają, Każdy z ludzi ubolewa: „Gdzie nas wiozą?” – wciąż pytają – Tam na stację, do Czyżewa”.
A na stacji pełno ludu, Krzyczą, płaczą, lamentują, Bo sołdaci prosto z wozów Do wagonów ich ładują.
I my także pod konwojem Miejsca swoje zajmujemy, Wszystkie paczki i tobołki Do wagonu pakujemy.
Długi pociąg, sto wagonów, Ciężko parowozy sapią I nie widać już peronów, Tylko koła w szyny klapią.
Mknie w nieznane pociąg z nami, Wolna droga, wciąż na wschód I świńskimi wagonami Zamiast świń, to jedzie lud.
W małych oknach mocne kraty, Drzwi na sztaby zaryglują, A sołdaci na wagonach Jeszcze z bronią nas pilnują.
Pierwszy postój jest w Charkowie, Ludzie krzyczą: „Dajcie wody! Się dusimy – każdy powie – Ni powietrza, ni ochłody”
Wreszcie drzwi się otwierają, Dla ratunku zdrowia, życia, Dwoje ludzi zabierają I przynoszą trochę picia.
Już w wagonie się radują, Że powietrze będą mieli, Lecz z powrotem drzwi ryglują, Znów z omdlenia będą drżeli.
W takim smrodzie i zaduchu Wszyscy ludzie tak cierpieli, Na tobołach i bez ruchu Jedni spali, inni mdleli.
Tak koleją dwa tygodnie Od Czyżewa do Kotłasu, Jadąc w ścisku, niewygodnie Nas męczyli tyle czasu.
A w Kotłasie koniec drogi, Już koleją nie jedziemy, Tu na duże barki rzeczne Wszyscy się teraz przesiądziemy.
Płyną barki w dal po rzece, Z boku tajga, las sosnowy, Wreszcie klimat i powietrze Dla nas wszystkich bardzo zdrowy.
Starzy płaczą, dzieci kwilą, Rozpaczają: „Co to będzie?” Coraz gorzej z każdą chwilą, Głód dokucza, smutek wszędzie
Tak płyniemy coraz dalej W głąb tej tajgi niezmierzonej, A tu każdy już podróżą Całkowicie wykończony.
Aż nareszcie podpływamy Gdzieś do brzegu rzeki blisko, Wszystkie rzeczy wytaszczamy, Rozpalamy tam ognisko.
Już jest słonko nad zachodem, Starsi idą szukać drogi, Dalsza podróż po tych chaszczach, Nie na dzieci, starców nogi.
Aż tu wreszcie podjeżdżają Duże wozy w konie małe I woźnice na pół dzikie, Na bezdroża wytrzymałe.
Wreszcie miejsce przeznaczenia, Dla zesłańców tak surowo, Obóz pracy i cierpienia Mały sowchoz Uljanowo
|
|
|
|
|
|