Dostałam mały zwitek w darze
Nazwany, całkiem szczodrze - duchem
Okruch rzuciłam w zawieruchę
Drugi straciłam w w biegu zdarzeń
Trzeci jest ludziom kromką chleba
Czwartym zamknęłam komuś oczy
Wpatrzone w siną barwę nieba
Piąty wpadł dziecku w splot warkoczy
Szósty złożyłam pod obrusem
Jak garstkę siana, siódmy zatem
Posłużył komuś jako kuse
Ubranie, ciepło tchnące latem
Ósmy rzuciłam pod sań płozy
Dziewiąty, razem z krótkim krzykiem
Niedowierzania, bólu, grozy
Pod zamarzniętym legł językiem
Dziesiąty poległ z bratem - zbiegiem
Kolejny wzięła czarna postać
Za okup, a dwunasty... śniegiem
Zamiast powrotną drogą został
Pozostał człowiek, już bez duszy
Jak rok, gdy braknie mu miesięcy
Bo mu kolejne biel zaprószy
Nic nie ma, nie dostanie więcej
Włóczę się teraz, ktoś mnie pyta
Dokąd się zwrócić, jaka święta
Jest moją gwiazdą, kto los czyta?
Lecz nie wiem tego, nie pamiętam...
Milczę i oczy nikną w mroku
Promień Twej łaski mnie nie chybił
Oddałam zwitek, już u progu